Kalendarz
Na zegarze kwadrans do północy. A obiecałam sobie, że położę się wcześniej, żeby rano, niczym skowronek, poderwać się na równe nogi, pomedytować i napełnić się energią poranka, bo przecież „kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje”. No cóż, jak widać – nie pykło. Wciąż uczę się akceptacji mojej „nieperfekcyjności”. Ba, wcale nie chciałabym być taka na „tip top”, bo wtedy byłabym śmiertelnie nudna. A tak wciąż jest nad czym pracować. Poza tym, co ja poradzę, że znowu słowa uformowały się w mojej głowie i naszła mnie ochota na napisanie posta? Chciałam być pisarką to mam. Trzeba uważać o czym się marzy – potem należy dzielnie ponosić konsekwencje swoich marzeń 😉

Znowu pełno przemyśleń tłucze się po głowie – akurat wtedy, kiedy czas spać. Mam dwa wyjścia – albo walczyć ze swoją naturą (choć wiadomo kto jest z góry skazany na porażkę), albo podumać przez chwilę, pozwolić tym myślom się uformować i dojść do wniosku, że życie jest doprawdy niepojętą tajemnicą. Więc po co je tak roztrząsać? Przecież i tak nic nowego na ten temat nie wymyślę
Obserwuję siebie i innych ludzi i widzę, jak dzielnie zgrywamy twardzieli, bo przecież trzeba być silnym w tej „walce o przetrwanie”. Przez różne uwarunkowania historyczne zostaliśmy nauczeni, że należy zacisnąć zęby i brnąć przed siebie pomimo wszystko. Że nie ma sensu się nad sobą roztkliwiać, gdy „życie jest trudne” i tylko najsilniejsi przetrwają. A przecież tak naprawdę wszyscy w środku nadal jesteśmy dziećmi – one nie zniknęły, tylko to my dorośliśmy i zupełnie o tym aspekcie nas samych zapomnieliśmy. Gdzieś między jednym obowiązkiem a drugim umknęło nam, że ta spontaniczność, wrażliwość i bezinteresowność nadal w nas jest. Schowana pod tysiącem naglących spraw i przykryta kurzem odpowiedzialności wyłania się w chwilach, gdy czujemy swoje prawdziwe emocje, tak skutecznie tłamszone tysiącem zagłuszaczy. Bo przecież nie wolno płakać; płacz jest „oznaką słabości”. I choć w głębi serca wiemy, że woda łez obmyje nasze rany i uwolni dawne zranienia, wciąż zaprzeczamy prawdzie o nas samych. Gubimy kontakt z naszą wewnętrzną radością, przez co poczucie uciekającego i zmarnowanego czasu non stop się pogłębia. Zrywamy z kalendarza kartkę za kartką nie czując, że żyjemy naprawdę.
Może warto w tym listopadzie, gdy szybciej zapada zmrok i chęć do wyjścia maleje, poświęcić trochę czasu swojemu wnętrzu? Zajrzeć do środka siebie i dokopać się do tego, co od dawna domaga się naszej uwagi? Może to, co w sobie odnajdziemy nie okaże się tak straszne – wręcz przeciwnie, zaskoczy nas swoim pięknem i ujmie niedoskonałą doskonałością? Może to, przed czym tak uciekamy, jest kluczem do rozwiązania wszystkich problemów?
Zostawiam Was z tą refleksją, Kochani, a sama zmykam spać. Uwielbiam pisać po nocach, jednak następnego dnia zawsze żałuję, że znowu siedziałam do późna. Dobrej nocy!
Kalendarz
To przekonanie się z nami zrosło –
Gdy wewnętrzne dzieci po omacku błądzą,
Trzeba udawać, że znamy dorosłość
Trzeba udawać, że one nie rządzą
W dopasowane kostiumy odziani
Gramy role nam przypisane
Choć średnio raz dziennie się potykamy
Zgrywamy twardzieli – tak jest przykazane
Od dziecka uczeni, że płacz jest słabością
Walczymy z prawdą, która nie zanika
Walczymy ze łzami, z własną wrażliwością
Biednym jest ten, kto serce zamyka
Zamknięci na podszepty duszy, wołania
Brniemy do przodu, niczym niewzruszeni
I chociaż usilne są nasze starania
W środku cierpimy, potwornie stłamszeni
Otworzyć swe serce – to boli, przeraża
Lecz czymże jest życie, gdy tylko ostrożność
W codziennej rutynie non stop się powtarza?
Otworzyć swe serce i puścić je wolno
Żyć; nie tylko zrywać kartki z kalendarza…
_________________________